Szukaj na tym blogu

sobota, 5 lutego 2011

Podsumowanie 2010 (Polska, cz.1)

Nie mogliście się doczekać, c'nie mordeczki? Na dobry początek walnę małe podsumowanko zeszłego roku. Jest on przez wiele osób strasznie hejtowany, co jest dla mnie niezrozumiałe. Ok, nie był tak dobry jak poprzedni, może i w ogóle nie był dobry, ale to nie znaczy, że nie wyszło nic ciekawego, przy czym najmocniejsza była końcówka, wyszło wtedy sporo projektów. Ale do rzeczy. Podsumowań będzie kilka,  ze 3 do polskiego rapu i ze 2 do amerykańskiego, będę starał się zachować pewną kolejność, by nie mieszać podziemia, czy nawet podziemia podziemia z mainstreamem, płyty nie są jednak w żaden sposób ułożone ze względu na poziom. Czemu podsumowań polskiego rapu będzie więcej niż tych amerykańskiego? Bo nie ogarnąłem wystarczająco murzyńskiej sceny i nie czuje się na siłach. Chcecie więcej amerykańskich rapsów, to na blog Sieaha. Jeśli chodzi o sprawy techniczne, do każdego albumu będę dodawał link do kawałka najlepszego z płyty, wyróżniającego się lub po prostu takiego, który swoją formą pokazuje, czego po krążku można się spodziewać.
Podsumowanie czas zacząć:



Wdowa - Superextra + Mixtape Wu
Nigdy nie byłem fanem kobiecego rapu, przez dłuższy czas nawet nie myślałem o czymś takim, bo nie znałem ani jednej raperki. Wdowę poznałem na Muzyce Rozrywkowej Pezeta i nie pozostawiła ona w mojej pamięci zbyt dobrych wrażeń, tak więc jej solowego albumu nawet nie przesłuchałem. Gdy zrobiło się cieplej, a słońce zaczęła ogrzewać mordki młodych fanów Ostrego, dowiedziałem się, że Gośka nagrywa nowy album, i to w tej wytwórni. Rzecz jasna, nie czekałem na niego, a gdy wyszedł singiel, wyłączyłem go po kilku sekundach i naczytałem się postów o tym, jak to podrabia Mesa (w końcu zabawa flow = wannabe Typa), nawija pod plastik i tak dalej; jako że za nią nie przepadałem, zupełnie mi to nie przeszkadzało. W końcu jednak postanowiłem sprawdzić cały krążek i zupełnie zmieniłem zdanie, a po jakimś czasie się zajarałem. Wdowa dysponuje na prawdę niezłym flow, który często zmienia, przyspiesza i bawi się nim w najlepsze, w sumie mało który polski raper może z nią konkurować w nawijce. Rozumiem jednak, że jej maniera może denerwować, mi akurat nie przeszkadza. Technicznie jest nieco gorzej, ale w ogólnym rozrachunku Małgorzata ma niezłe skille, jak to przekłada się na album? Jest co najmniej nieźle. Przekrój tematyczny może trochę przypominać albumy Mesa, tylko że tym razem jest to zaserwowany z perspektywy drugiej strony barykady, czyli płci pięknej. Mamy też sporo bragga, z porcją całkiem fajnych wersów i panczy, a także przesłanie do hejterów (raperzy nie mogą beze mnie żyć), track o miłości do rapu czy melanżowy banger pdt. "iiiii" czy jak to się pisze. Goście przeważnie trzymają poziom, zdecydowanie na plus nawinęli Mes, Pysk, Ciech, Tede, Wena i Stasiak, trochę gorzej Eldo i raperzy z Szybkiego Szmalu w różnych konfiguracjach, ale nigdy nie byłem ich fanem, więc może traktuje ich surowiej. Pjus niestety strasznie duka, a Gonix nawet nie odróżniłem od Wdowy. Refreny od Pacaka i Czesława dają radę, ale co kto lubi.
Nie wspominałem jeszcze o warstwie muzycznej, zostawiając ją na koniec, ponieważ jest to chyba najmocniejsza część płyty. Większość podkładów zrobił Shogun i jego robota jest po prostu genialna, aż trudno uwierzyć, że podkłady były robione za pomocą samplowania. Brzmienie jest mocno nowoczesne, i dobrze, bo wyróżnia się na tle ciągłych powrotów w sferze brzmienia do złotej ery i oklepanych schematów, a do tego nie razi plastikiem jak na np. najnowszej płycie Onara. Parę bitów dorzucili też Fo, Mes czy sama Wdowa i trzymają one bardzo zbliżony poziom, można by wręcz pomyśleć, że je też wysmażył Shogun.
Jeśli chodzi o tą płytę, to tyle, za bardzo się rozpisałem i wyszła prawie recenzja, ale uznajmy to za wyjątek, w końcu czego się nie robi dla fajnej dupy jaką jest Wdowa.
Ocena: 4-/5 - dobra płyta i ogromny progres od czasów Braggacadabry.
 
 Btw - polecam niedawno wyciekły utwór Cholera, tak 2, SoDrumatic zajebał niezwykły benger, a raperka popłynęła znakomicie, i te przyspieszenia, przy których każdy facet myśli o przetestowaniu sprawności jej narządów mowy ...




 Gural - Totem Leśnych ludzi
W czerwcu na rynku ukazała się 4 solowa płyta Gurala, idola gimbusów, bengerowców, Poznaniaków, ale też części "normalnych" słuchaczy, którzy po prostu lubią pobujać głową przy energicznych bitach od Matheo i świetnym flow Piotrka. Ja nie jaram się nim od dawna, nie mniej produkcję tą wypadało sprawdzić, choćby dlatego, że raper postanowił wprowadzić trochę słowiańskiego klimatu, tak że krążek można częściowo nazwać koncepcyjnym. Już sama okładka wzbudza konsternację, przedstawia Gurala jako szamana czy tam druida, co łatwo skojarzyć z widokiem tłumu nastolatków machających rytualnie łapami na koncercie swojego poznańskiego rapera.
Przekrój tematyczny jest taki, do jakiego raper nas przyzwyczaił, bragga, bans, bragga, bans, gimnazjalne rozkminy i trochę gadki o swoich przodkach poganach. Przez większość wałków przewijają się wspomniane słowiańskie elementy i motywy plemienne, przykuwa wzrok i słuch Goryl (przy okazji, jedyny track z gośćmi, Waldkemarem Kastą i Miodem z Jamala), stanowiący niejako esencje dzikości Gurala. Wyjątkiem jest Złoty róg, który spodobał się wielu osobom niezbyt lubującym się w rapie Poznaniaka, także mi. Opowiada on o dzieciństwie i dojrzewaniu autora płyty, jego rodzinnym domu i kilku innych rzeczach z otaczającego go świata. Technicznie Gural cały czas jest dość prymitywny, operuje wieloma częstochowskimi rymami, brakuje w jego arsenale ciekawych, dobitnych wersów czy panczlajnów, rozkminkowe kawałki są dość banalne i naiwne, ale nigdy nie było to mocną stroną Piotrka. Najważniejsze na płycie jest chemia ze znakomitymi, energicznymi bitami Matheo. Jego flow nie tonie w bangerowych podkładach, tylko rozbija je na kawałki, dając potężną mieszankę wybuchową w sam raz do zastosowania na imprezie bądź do wkurzania sąsiadów.
Ocena: 3/5; średnia tekstowo, ale dobrze zarapowana płyta na bardzo porządnych podkładach, choć monotonna.



Pih - dowód rzeczowy nr.1
Nie ukrywam, jestem fanem Piha od około 2 lat. Wielu zarzuca mu asłuchalne flow, mnie jego głos drażnił tylko parę kawałków, potem się przyzwyczaiłem, a nawet zajarałem. Na świetnych Kwiatach Zła białostoczanin zaczął zmierzać w kierunku mrocznych klimatów, niekiedy ocierając się o horrorcore, na tej płycie dalej poszedł tym tropem, zresztą sama okładka sugeruje taki koncept utworów. Zaczyna się bardzo mocno, Weneckie lustro to świetny, klimatyczny storytelling o ucieczce z zakładu psychiatrycznego, następne kawałki również trzymają poziom i w większości mają sporo mocy. Najbardziej wkręcił mi się Zgniłych sumień cmentarz, który na początku niezbyt mnie przekonywał. Wkrada się lekka monotematyczność, bowiem takie 100g to kontynuacja takich tracków jak 40% czy W górze szkła, dokument to kolejna historia o osiedlach, ale kto dzisiaj nawija same nowości? Ważne, że teksty są mocne, dosadne, z panczami i ciekawymi wersami, można przyczepić się tylko do techniki, ale Peiha nigdy nie był Wankejem. W liryce często przebija się naturalizm, niekiedy balansujący na granicy dobrego smaku, ale, jak nawijał już raper, "to nie jest rap o klepaniu po plecach", jak jesteś czułym chłopcem/dziewczynką to opuść ten blog, bo prędzej czy później namieszam ci w bani i doprowadzę cię do obłędu. Wracając do albumu,gościnki dorzuciło kilku raperów (niestety, zabrakło zwrotek Brudnych serc, może będą na drugiej części, albo chociaż sama szesnastka Jobixa), trzymają one różny poziom; Pezet nawinął trochę dziwnym głosem i flow, nie mniej trzyma poziom, tekstowo również, Peja również poleciał całkiem, całkiem (przy okazji, Śniadanie mistrzów to jeden z lepszych utworów na płycie, gospodarz też nawinął bardzo porządnie). Chada w Puszce pandory zaprezentował progres, jaki zanotował od czasu solówki, podoba mi się jego szesnastka, szkoda, tylko, że refren zwieńczono fatalnie. W Szatańskich wersetach Słoń dołożył niezły feat, tekstowo nawet bardzo dobry, ale trochę kulawo zarapowany; Kaczor dał radę, Sheller niestety słabiutko. Refren przemilczę, bo jest koszmarny.
Bitowo nie jest wybitnie, bo Pih nigdy nie cierpiał na audiofilie, jednak podkłady pasują do jego stylu, jest też kilka kozaków, takich jak Czas czy Brutalna leksyka.
Ocena: 4/5; dobra tekstowo i stylowa, choć liczę, że reszta trylogii będzie zawierała nowe pomysły na tracki.

Tede - Fuck Tede + Glam Rap
Tede był kiedyś jednym z najmniej lubianych przeze mnie raperów, od jakiegoś czasu się to zmieniło i sprawdziłem ten album.. Ów raper stracił niestety flow i powera, jakie prezentował na chociażby Essende Mylfon, choć nie duka tu aż tak, jak na nieszczęsnym 3D. Regres najłatwiej zaobserwować odpalając Kałasha, a potem Glokka, różnica jest ogromna. Co zaserwował nam w zamian za brak energii? Dość osobistą płytę,z paroma niespodziankami, o których za chwilę. W oczy rzuca się niestety fakt, że Tede pisze teksty na kolanie w pięć minut między jednym a drugim kebabem, przez co technika jest dość prymitywna i nie padają w zasadzie żadne głębokie wersy. Nie mniej, parę tekstów przyciąga szczerością i dobrze jest czasami posłuchać takiego nieprzekombinowanego rapu.
Do wspomnianych niespodzianek należą goście; kto by się spodziewał, że na płycie nawinie Pezet? Ciekawe co na to komar, hehe. Paweł dał przyzwoitą zwrotkę, co prawda przyspieszenia, z którymi kombinował nie wyszły mu idealnie, ale spokojnie można posłuchać Muzyki Miejskiej. Featy dołożyli też Eldo i Molesta, co jest nie mniej zaskakujące niż obecność brata Małolata. Ich zwrotki są mniej udane, szczególnie Pelsona i Vienia; pierwszy nawinął jakby miał atak astmy, drugi wychrypiał kwadratową, słabiutką szesnastkę, Tylko Włodi (jak zawsze) się nie ośmieszył i zarapował poprawnie. Dograła się również Wdowa, na przyzwoitym poziomie, choć jak słuchałem Fuck Tede, nie byłem jeszcze zajarany jej krążkiem.
Muzycznie jest nierówno; parę bitów, jak ten do Mixtejpu czy Gryzę się w język, naprawdę dają radę, jest też kilka podkładów brzmiących jak odrzuty początkującego bitmejkera. O Glam Rapie powiem niewiele, bo to jeden głupi kawał - wypalająca oczy okładka, Mrozu, pseudo bengery na syfiastych bitach z największym hitem, czyli Imprezowym automatem, który wypuszczony jako singiel podwoił sprzedaż żyletek. Chyba tylko tytułowy Glam rap przesłuchałem bez większych cierpień. Jednym słowem, dwupłytówka na siłę, niestety sprzedała się dobrze i otrzymała złotą płytę, Tede się nie narobił, a zarobił, nie pierwszy raz zresztą.
Ocena: 2.5/5 - byłoby 3, gdyby nie Glam Rap, za który musiałem obniżyć ocenę.



Zapiski z 1001 nocy
Słynny Fristajl Eldoki zna prawie każdy, i nie ma co ukrywać - prawie każdy się nim jara, bo L'dogg poleciał kozacko, doczekał się zresztą więcej remixów niż Lose Yourself. Miło, że mimo oczyszczania miasta w stalowej zbroi i ćwiczenia free Leszek znajduje czas na nagrywanie albumów. Najnowszy, wyprodukowany przez Returnersów, był przeze mnie oczekiwany, bo choć nie jestem fanem tego rapera, to wspomniani producenci należą do czołowych w naszym kraju.
Eldo nieco się zmienił, odkąd Massey z kolegami wbił na jego koncert i pogroził mu za diss na Peję, poczuł się ważny i zmienił swój image - w tekstach jest o wiele agresywniejszy niż kiedyś, stara się pokazać, że jest wyluzował i stara się czerpać z życia całymi garściami. Tematyka w większości utworów nie odbiega od tego, co pokazywał na poprzednich projektach - trochę o Warszawie, trochę gimnazjalnych rozkminek o życiu, trochę jechania po mediach, wyróżniają się Kieliszki (do czego nawiązał Peja i zjechał Uszatka równo, c'nie), i Dlaczego siedzisz do północy, według Little'a Eldo miał w jednym kawałku nawinąć jak Ill Bill, brat Necro - to chyba ten kawałek i faktycznie jest trochę ostrzejszy, niż zwykłe wałki Leszka, ale nie posuwałbym się do aż takich porównań. W uszy rzuca się to, że raper poćwiczył technikę, zaczął rzucać podwójne, nawet jakieś potrójne wyłapałem, na pewno jest to godne pochwały, choć zdarzają się też czasownike; zresztą Eldoka mówił niedawno w wywiadzie, że słuchając Weny czy Vnm'a czuje się jak człowiek pozbawiony jakichkolwiek skillsów, cóż, samokrytyka zasługuje na pochwałę. Flow też odnotowało pewien progres, ale o płynięciu nadal trudno mówić, choć w bit Leszek wbija nieźle, liczę na to, że kiedyś będzie jeszcze nawijał na dobrym poziomie. Na płycie nie ma gości, co jest dość intrygujące.
Muzycznie jest bardzo dobrze. Returnersi nie od dzisiaj dają dobre biciwa, i choć przy przesłuchiwaniu całego albumu podkłady trochę się zlewają, nie ma co się dziwić - trudno, by jeden zespół producencki w każdym kawałku serwował nie zbliżone do siebie brzmieniem bity. Jest ciepło, funkowo i jazzowo, czysta, złota era. Wyróżniłbym podkłady do Jam, Miejskiego Folkloru i Pamiętnika.
Ocena: 3.5/5 - fani będą zachwyceni, hejterów raczej nie przekona, choć powinni docenić progres.



POE - Złodzieje zapalniczek

Jak flow, to skrzeczące
jak Emade, to bity,
jak ostry, to męczące,
jak teksty, to kity
jak fani, to małolaty,
jak hejterzy, to mądrzy ludzie,
jak podkłady, to pierwszej klasy,
jak sam ostry, to słucham w nudzie.

Słaba beka, ale w sumie tak to wygląda. Choć Ostry skrzeczy mniej niż na paru ostatnich produkcjach, tekstowo też jest trochę lepiej, i nieźle technicznie. Na pewno wolę posłuchać takiego śpiewaka, niż ciskającego chuje w jedzenie, nazwisko i banany w dupę. Niestety, nie ma tu świeżości, wszystko to raczej standard, choć sam śpiewak przyznał, że płytę napisał w 3 dni. Nie wiem ile w tym prawy, ale ten trend mnie strasznie irytuje, co to za filozofia chwalić się, że ma się w dupie słuchaczy i piszę płytę na odwal się?
Muzycznie jest świetnie. Emade to czołowy, polski producent, szkoda, że daje podkłady tak niewielu raperom, przez co nie jest tak znany, jak być powinien (po tym albumie na pewno się to zmieni, bo fejm Ostrego zapewne go wypromuje). Bity ociekają zajebistością, chciało by się rzecz, słychać trochę inspiracji świętej pamięci Jay Dee'em, ale nie można Emade'a posądzić o kserowanie. Charakterystyczne bębny i werble, używanie ciekawych instrumentów i nietypowych brzmień, wszystko jest miodem dla uszu. Najbardziej podobają mi się bity do Raju młodocianych bogów 2 i Nie odejdę stąd, ten drugi zresztą jest powszechnie rozchwytywany, niektórzy uważają go nawet za banger roku. Gości na płycie nie ma, to projekt tylko Ostrego i Emade'a.
Ocena: 3.5/5 - średnio rapowo, bardzo dobrze muzycznie.



Pezet i Małolat - Dziś w moim mieście
Na ten album czekał prawie każdy. Kooperacja dwóch znanych raperów, w tym legendy naszej sceny, Pezeta. Powstawał on około 3 lat i większość spodziewała się klasyka, choć luźny kawałek Emo spotkał się z raczej chłodnym odbiorem. Do tego Pezet dał parę słabych featów, ten na mixtapie prosto 2 był po prostu żenująco słaby i niejedna osoba po jego usłyszeniu przestała wierzyć w starszego z braci Kaplińskich. Wypadek przy pracy czy obniżka formy? Jeśli chodzi o flow, to z pewnością to 1, ale do rzeczy.
 Album wg. mnie zawiódł, ale to nie znaczy, że jest słaby. Ciężko byłoby sprostać tak wygórowanym wymaganiom, jakie postawiło połączenie obu braci i długa praca nad płytą, są osoby w pełni usatysfakcjonowane, ale należą one raczej do mniejszości.
 Singiel Dziś w moim mieście był bardzo słaby, fatalny Grizzulah, Słaby Pezet kombinujący z przyspieszeniami, Małolat z jakby uciętą zwrotką. Na szczęście, to jeden ze słabszych momentów płyty. Całość to mieszanka bragga z opowieściami o przeszłości raperów, historie o sprzedawaniu towaru przez Małolata i całej tej narkotykowej otoczce, głupich pannach, trochę uzewnętrznień oraz gadek o rapie. Tekstowo Pezet z pewnością zanotował regres, mało jest ciekawych wersów, technicznie znacznie gorzej niż kiedyś (gdzie się podział ten stylowy sposób składania rymów), natomiast flow to pierwsza klasa. Przyspieszenia, modulacja głosu, idealne wyczuwaniu podkładu - esencje tego znajdziemy w Hip hop robi dla mnie. Drażni tylko auto-tune pojawiający się od czasu do czasu i psujący zwrotki. Małolat, wydawałoby się, tekstowo zjadł Pezeta; dużo fajnych wersów, brudne, życiowe teksty. Niestety, wszystko to przyćmiła słynna afera z Łysiakiem i kradzież prawie całej zwrotki z Nagapiłem się, a także podebranie paru zwrotów wykorzystanych w innych utworach. Żenada, Pezeta bracie, i jeszcze to tłumaczenie się w wywiadzie. Choć to, co wyprawiało się na forach, to gruba przesada. Natomiast flow Małolata uległo poprawie, choć zatracił ten charakterystyczny sznyt, który był wyczuwalny w jego nawijce na solowej płycie. Goście nawinęli na różnym poziomie, Pelson, Vienio i Grizzulah słabo, Vnm i Włodi nieźle, Diox i Małpa kozacko, szczególnie jarają mnie ósemki tego drugiego.
Bitowo jest z założenia eksperymentalnie, producenci wysmażyli kilka dobrych podkładów, jak ten do Nagapiłem się (parę narzekań na bass w Nie byłem nigdy u Małpy i Returnersi fundują potężne pierdolnięcie niskiej częstotliwości), czy Zaalarmuj, wyróżniają się połamane dźwięki w Odkąd ostatnio gadaliśmy (swoją drogą, jeden z lepszych wałków na płycie), ale parę bitów drażni ucho.
Ocena: 3.5/5 - przyzwoita, starająca się złamać pewne schematy płyta.


Słoń - Demonologia
Nie jestem fanem horrorcore'a, choć czasami lubię posłuchać czegoś w tej konwencji. W Polskim rapie nie masz zbyt dużego wyboru, Słuchasz Słonia, paru wałków Piha, ewentualnie formacji cmentarz czy jakichś krwawych drwalów. Ten pierwszy jest autorem opisywanej płyty i jednym z najbardziej hejtowanych, polskich raperów. Czemu? Może dlatego, że niektórzy lubią srać we własne gniazdo i jak coś jest nawijane po polsku, to jest chujowe, wiadomo.
Chore melodie były raczej hardcorowym bragga, niż płytą właściwie horrorcore'ową. Słoń poszedł krok dalej i zrobić krążek nieco mroczniejszy, pełny najazdów na hejterów i mrożących krew w żyłach storytellingów. Sporo jest mocnych i dosadnych linijek, trochę panczy, ci co lubią jego styl powinni być zadowoleni. Budowanie klimatu czasami nadal trąci drewnem, ale i tak pod tym względem raper się poprawił. Problemem jest średnia technika i kapryśne flow, Słoń płynie stylowo, ale zbyt często przeciąga sylaby i ma problemy z ogarnięciem bitu, liczę na to, że popracuje nad nawijką. Wracając do samych kawałków, to trzeba wspomnieć o Love forever, który robi furorę w gimnazjum. Track jest poryty jak sam autor, opowiada historię pewnej miłości, polecam przesłuchanie i nie polecam jedzenia podczas onej czynności. Wyróżnia się z pewnością Szczerze, raper pokazał w tym utworze, że jednak ma w sobie coś z człowieka, bardzo szczery tekst. Na płycie jest sporo gości, większość nawinęła na dobrym poziomie, szczególnie 3 wymiar w Piekle, Pyskaty (w moim ulubionym kawałku z płyty, Spłonce) i Pih w Pająku. Trochę zjebał Bezczel w pierwszym z wymienionych tracków.
Muzycznie jest bardzo dobrze. Mikser wzbił się na wyższy poziom i rozpierdolił, szczególnie podobają mi się bity do Spłonki i Od zmierzchu do świtu, nie mniej trudno znaleźć na płycie muzyczny niewypał.
Ocena: 3.5/5 - lepsza od poprzedniej solówki, godna docenienia.


Ostr - Tylko dla dorosłych
Cóż, nie mam zbyt dobrego mniemania o Ostrym. Za dużo skrzeków, banałów, populizmu i monotematyczności, zaprzestałem jednak hejtów, choć małoletni psychofani śpiewaka nadal odbezpieczają mi kałacha w kieszeni. Na ten album czekałem dość napalony, bo raper zapowiadał coś niezwykłego, nad czym pracował aż sześć lat. Niespodzianka okazało się faktycznie niesamowita, samy albumy nie zachwyciły.
Pierwsza, ta oficjalna, to storytelling o niejakim Nikodemie R, który ukradł pewne zawiniątko i przeżył wiele ciepłych, pogodnych przygód, takich jak postrzelenie, ucieczka, zasadzka itd. Napisane jest to dość banalnie, z wiecznym schodzeniem na dupne, pseudo filozoficzne rozważania, ale da się słuchać, choć flow Ostrego trochę przynudza. Najważniejsza jest puenta, dzięki której wszyscy, którzy kupili oryginały złapali się za głowy i pobiegli po pudełko od płyty, pogrzebali w nim i znaleźli drugi dysk. Ci, którzy nie zamówili pre-orderu i przesłuchali album na mp3, wkurzyli się na to, że nie mogli doświadczyć tej pięknej chwili (skąd ja to znam). Pomysł naprawdę godny pochwały, ale jak to z tymi sześcioma laty? Tyle czasu zajęło mu opracowanie i napisanie dość prostej historii? Nie rozumiem tu czegoś. Drugi album jest, niestety, kiepski. Znajdą się ze 2, 3 słuchalne tracki, ale reszta to kolejne dyrdymały, buractwo, mądry i ciepły przekaz dla dobrych ludzi słuchających pięknej muzyki i tego typu rzeczy.
Muzycznie na oficjalnym albumie jest świetnie, mroczne, ciekawe brzmienia, co prawda dość podobne do siebie, ale podobno wyprodukowane w jeden dzień (!). Druga płyta niestety znów okazuje się słabsza, bity jak na warsztat Ostrego są bardzo przeciętne. Jeden utwór, całkiem nieźle, wyprodukowali Returnersi. Jak więc z oceną? Ciężka sprawa. Powiedzmy więc, że na pocieszenie wkleję dwa mrówkojady w swetrach.


Hifi Banda - 23:55
Hifi bandę poznałem na płycie Eldoki w utworze Twarze, i ich zwrotki spodobały mi się bardziej niż ta Eldoki, szczególnie Diox przypadł mi do gustu, u Hadesa nieco denerwował mnie głos. Niestety, ich album, który następnie sprawdziłem, szybko mnie nudził. Trudno powiedzieć, czym było to spowodowane, po prostu wszystko mi się zlewało i tylko kilka tracków byłem w stanie przesłuchać ponownie. Później przyszły kolejne featy, m.in. na mixtapie Prosto 2 i para raperów znowu przykuła moją uwagę, prezentowała wysoką formę i z niecierpliwością czekałem na legalny debiut, wydany w Prosto.
Przesłuchałem płyta, która została udostępniona do odsłuchu za darmo, w słabej jakości, ale zawsze i nie spodobała mi się większość bitów. Później sprawdziłem album w lepszej jakości i, niestety, nie zmieniłem zdania, ale o tym później. Tekstowo Diox to solidny średniak, nie nawija nic wybitnie ciekawego, czasami składa jakieś wielokrotne, nie mniej wirtuozem pióra nie jest. Natomiast jego flow to czołówka w kraju, nie podlatuje już tak Pezetem, płynie dobrze, z poprawną dykcją. Hades, niegdyś mniej lubiany przeze mnie członek zespołu, spodobał mi się w 1 remixie Puszera, gdzie poleciał kozackim, wolnym flow z naprawdę dobrym tekstem. Na tej płycie rzadko płynie tak fajnie, aczkolwiek lirycznie to on trzyma tu pałeczkę. Z jednej strony rapuje o życiu, osiedlach, można go nazwać wręcz ulicznym raperem, z drugiej strony jest błyskotliwy i rzuca wiele fajnych wersów, technicznie nie ustępując Dioxowi. Ma coś ciekawego do powiedzenia w prawie każdym kawałku, myślę, że uciągnąłby porządną solówkę. Gości jest wiele, nie będę wszystkich wymieniał, ale in plus zdecydowanie Wena, Chada i murzyni (tak, na płycie są ciekawi goście z USA, chuj, że rymują o Kung fu Pandzie, dobre zwroty). Weterani w postaci Tedego i Sokoła polecieli co najwyżej średnio, a Fokus ... w Zarażonych jego zwrotka to parodia i dno (a są tacy, co się nią jarają), w Nie kupuję jest już ona sporo lepsza, choć bez zachwytów. Pozostali goście również nie zachwycili, a
wynalazkom typu Reggaenerator mówię W.
Muzycznie płyta jest dla mnie zawodem, o czym już pisałem. Parę bitów, w tym te od Returnersów, jak Warsaw outdoors daje radę, ale reszta jest taka, hmm, nijaka, zbyt minimalistyczna. W połączeniu z głosami raperów całość trochę nuży, przynajmniej mnie. Warto wspomnieć o remixach Puszera, świetny bit i dobre zwrotki; na pierwszym rozjebał Pysk, Tede i Hades, zjebał Kaszalot, dał radę Rak, Numer Raz zawsze spoko i Diox, na drugim (imo gorszym) Kosi i Sokół kozacko, Hades całkiem, całkiem, Vnm, Ero i Diox średnio, Zawodnik i Tomasina słabo.
Ocena: 3/5 - lekki zawód, także średni stopień.


Uff, ciężko to poszło, nie wiem kiedy wyrobię się z resztą podsumowań, w międzyczasie będę jednak coś wrzucał. Yoł.

2 komentarze: